Bez jogi jakoś ociężale....
Moje ciało bez jogi już nie potrafi żyć, o czym przekonuję się, jeśli mam jakieś przerwy. Nie będę pisać, że praktykuję codziennie, bo tak nie jest. Jako pracująca mama dwóch małych synków, żona, posiadaczka ogrodu, zajęć mam naprawdę sporo. Trzy, cztery razy w tygodniu - tyle na razie mogę wygospodarować. Plus warsztaty. Plan - jeśli dzieci będą lepiej spać - wstawać przed nimi :)
Jeśli z powodu np. choroby przez kilka dni jestem wyłączona z praktyki, odczuwam to natychmiast. Wstaję z jakimś dyskomfortem, ciało jest ociężałe, nie wspominając o umyśle.
Wystarczy jednak kilka asan rozciągających, powitanie słońca i ciało sobie przypomina co zapamiętało przez lata, wraca wigor i chęć życia.
Jogę poznałam 10 lat temu, pierwsze zajęcia odbyły się....na trawie, z fantastyczną instruktorką Wandą ( o której słuch wszelki zaginął:) Był sierpień, cudowny sobotni poranek. Spotkaliśmy się w dolinie Trzech Stawów w Katowicach, w cieniu jednego z drzew. Tego momentu chyba nie zapomnę nigdy...
Może dlatego wracam teraz do jogi w ogrodzie, bo to spotkanie jogi i przyrody bardzo mi się spodobało. To zresztą chyba całkiem naturalne. Bo joga uczy bycia tu i teraz. Zaczynasz zauważać zmianę pór roku, pączki na drzewach, i nawet przedłużająca się zima nie irytuje aż tak bardzo:)
Masz rację! i żadne ćwierkanie ptaszków z cd tego nie zastąpi. Z Wandą miałam kontakt tylko trzy razy w życiu, tez się za Nią rozglądam. Bezskutecznie. Natomiast jak tu wstać, kiedy dzieci śpią...a za oknem mrok...:)
OdpowiedzUsuń