Prosta wycieczka - czyli co robić z dziećmi
Wycieczka z dziećmi nie musi mieć gadżetów, bajerów, nie musi prowadzić do modnego miejsca. Nie musi zagłuszać myśli, atakować głośną muzyką, tłumem. Powiem więcej, może być prosta, zwyczajna, ot wyjście na łąkę czy do lasu. I to dzieci kupują, o ile my damy im te możliwość.
Ostatnio czytałam felieton redaktora Talko w Dużym Formacie, który opisuje wyjazd z dziećmi w Bieszczady. Felieton śmieszny (jak to u redaktora) i tragiczny jednocześnie. Końcowy wniosek był taki, że nam kiedyś wystarczył sam wyjazd w góry i to było atrakcją. Natomiast teraz dzieci w tych górach oczekują fajerwerków, zaplanowanych atrakcji. No bo co w Bieszczadach robić - tylko się idzie, idzie, ogląda, ogląda.
Ale jak rodzic da szansę, to można inaczej....
Przyjechała do nas pewnego pięknego jesiennego dnia Marta i wyszliśmy na zbieranie darów lasów, łąk i pól. A konkretnie po dziką różę i głóg. Ale o tym może kiedy indziej. Dzieci przebierały nogami, bo miały zabrać rowery. Kiedy dotarliśmy na miejsce, po 10 minutach chłopcy zaczęli się nudzić. Ale już po 15 min. nie chcieli wracać z naszej mini wyprawy, bo odkryli mnóstwo zakamarków, w których można się ukryć, schować przed bratem, ubrudzić, a hitem okazało się turlanie z pagórka. W co wciągnęli także rodziców.
Tak sobie myślę, że My rodzice chcemy, żeby nasze dziecko było ciągle czymś zajęte. Sami podsuwamy im mnóstwo bodźców, żeby przypadkiem się nie nudziło i.... nie przeszkadzało nam. I skoro tak traktujemy 2 latka, 4 latka, później 7 latka to jakie atrakcje będziemy musieli zapewnić im w wieku 11, 15 czy 17 lat?
Kiedyś byłam na spacerze ze znajomą, która w wózku wiozła śpiącą roczną dziewczynkę. Rozmawiałyśmy. Po jakimś czasie dziewczynka obudziła się i zaczęła gaworzyć. Ledwo otworzyła buzię, a babcia włożyła jej do ust smoczek, żeby dalej była taka grzeczna i cicha i nie sprawiała kłopotów. A uwierzcie mi, dziecko nie płakało, tylko chciało sobie pogadać. A tu zostało zagłuszone. Super, święty spokój.
Dajmy dzieciom trochę wolnego!
Są też rodzice, którzy wypełniają dzieciom czas do granic możliwości, żeby niczego nie przegapić w ich rozwoju. Zapewniają wszystkie atrakcje jakie są możliwe a popołudnia są wypełnione zajęciami do granic możliwości. Przyznam, że czasami się zastanawiałam, czy to może ja jestem "matką mało zapobiegliwą" i nie dbam o przyszłość moich maluchów. Ale po przemyśleniu sprawy stanowczo mówię, że nie mam kompleksów.
Dzieci nie muszą mieć wszystkiego "naj". Tego chcą rodzice. A jak rodzic nauczy to później spirala konsumpcji się nakręca. Jestem chyba za tym, żeby było normalnie, trochę tak jak wychowywali mnie moi rodzice i dziadkowie.
A teraz póki za oknem ładne jesienne słońce - wyjdźcie z domu na wycieczkę - bliską, nie daleką:))
Ostatnio czytałam felieton redaktora Talko w Dużym Formacie, który opisuje wyjazd z dziećmi w Bieszczady. Felieton śmieszny (jak to u redaktora) i tragiczny jednocześnie. Końcowy wniosek był taki, że nam kiedyś wystarczył sam wyjazd w góry i to było atrakcją. Natomiast teraz dzieci w tych górach oczekują fajerwerków, zaplanowanych atrakcji. No bo co w Bieszczadach robić - tylko się idzie, idzie, ogląda, ogląda.
Ale jak rodzic da szansę, to można inaczej....
Przyjechała do nas pewnego pięknego jesiennego dnia Marta i wyszliśmy na zbieranie darów lasów, łąk i pól. A konkretnie po dziką różę i głóg. Ale o tym może kiedy indziej. Dzieci przebierały nogami, bo miały zabrać rowery. Kiedy dotarliśmy na miejsce, po 10 minutach chłopcy zaczęli się nudzić. Ale już po 15 min. nie chcieli wracać z naszej mini wyprawy, bo odkryli mnóstwo zakamarków, w których można się ukryć, schować przed bratem, ubrudzić, a hitem okazało się turlanie z pagórka. W co wciągnęli także rodziców.
Tak sobie myślę, że My rodzice chcemy, żeby nasze dziecko było ciągle czymś zajęte. Sami podsuwamy im mnóstwo bodźców, żeby przypadkiem się nie nudziło i.... nie przeszkadzało nam. I skoro tak traktujemy 2 latka, 4 latka, później 7 latka to jakie atrakcje będziemy musieli zapewnić im w wieku 11, 15 czy 17 lat?
Kiedyś byłam na spacerze ze znajomą, która w wózku wiozła śpiącą roczną dziewczynkę. Rozmawiałyśmy. Po jakimś czasie dziewczynka obudziła się i zaczęła gaworzyć. Ledwo otworzyła buzię, a babcia włożyła jej do ust smoczek, żeby dalej była taka grzeczna i cicha i nie sprawiała kłopotów. A uwierzcie mi, dziecko nie płakało, tylko chciało sobie pogadać. A tu zostało zagłuszone. Super, święty spokój.
Dajmy dzieciom trochę wolnego!
Są też rodzice, którzy wypełniają dzieciom czas do granic możliwości, żeby niczego nie przegapić w ich rozwoju. Zapewniają wszystkie atrakcje jakie są możliwe a popołudnia są wypełnione zajęciami do granic możliwości. Przyznam, że czasami się zastanawiałam, czy to może ja jestem "matką mało zapobiegliwą" i nie dbam o przyszłość moich maluchów. Ale po przemyśleniu sprawy stanowczo mówię, że nie mam kompleksów.
Dzieci nie muszą mieć wszystkiego "naj". Tego chcą rodzice. A jak rodzic nauczy to później spirala konsumpcji się nakręca. Jestem chyba za tym, żeby było normalnie, trochę tak jak wychowywali mnie moi rodzice i dziadkowie.
A teraz póki za oknem ładne jesienne słońce - wyjdźcie z domu na wycieczkę - bliską, nie daleką:))
brawo i popieram
OdpowiedzUsuń